Cichosz skończyła z graniem

- Wybrałam etatową pracę. Z piłką tak czy siak musiałabym kiedyś skończyć - opowiada Marta Cichosz.


Marta Cichosz - rocznik 1994. Pochodzi z Gdyni. Jest wychowanką Sztormu Gdynia. W sezonie 2012/2013 została królową strzelczyń północnej grupy I ligi kobiet. W tym samym roku po zdanej maturze przeniosła się do AZS Wrocław w barwach którego zadebiutowała w kobiecej Ekstralidze. Po czterech sezonach spędzonych na Dolnym Śląsku w połowie 2017 roku przeniosła się do Czarnych Sosnowiec gdzie grała przez dwa lata. Najlepszy w jej seniorskiej karierze był sezon 2017/2018, kiedy to razem z Czarnymi zdobyła wicemistrzostwo Polski i wystąpiła w finale Pucharu Polski. Łącznie podczas sześciu sezonów spędzonych w Ekstralidze rozegrała w niej 129 spotkań zdobywając przy tym 50 bramek. Trzykrotnie wystąpiła w finale Pucharu Polski. Było to w 2014, 2018 i 2019 roku. W tych samych latach zdobywała również medale za miejsce na podium w Ekstralidze. Tej jesieni początkowo grała jeszcze w drugoligowym Orliku Jelenia Góra po czym zakończyła, a może póki co zawiesiła swoją piłkarską karierę...

Co aktualnie dzieje się z bramkostrzelną Martą Cichosz?
- Przed paroma miesiącami wstąpiłam do Wojska Polskiego. Przysięgę już złożyłam. Rozpoczęłam nowe życie. Nie czuje się już piłkarką.

Dlaczego i kiedy podjęłaś decyzję o odejściu z Ekstraligi?
- Decyzja została podjęta po dłuższym namyśle. Od dłuższego czasu nie podejmuje żadnych decyzji pochopnie i tak też było w tym przypadku. Grając jeszcze w Czarnych Sosnowiec wiedziałam, że pójdę do Armii. Dlatego nie przedłużyłam swojego kontraktu. Podczas ostatniego ligowego meczu Czarnych w sezonie 2018/2019 zostałam oficjalnie pożegnana przez klub w którym spędziłam dwa ostatnie lata. Pierwszy i ostatni raz podziękowano mi za grę. Było to miłe. Na początku bieżącego sezonu wystąpiłam jeszcze w paru meczach drugoligowego Orlika Jelenia Góra ale później włożyłam mundur i rozstałam się z piłką.

O porzuceniu sportu zadecydowały pieniądze? Jest ogólna opinia, że to właśnie w Sosnowcu gdzie ostatnio grałaś piłkarki mają jedne z lepszych warunków w lidze.
- W Sosnowcu faktycznie płace były dobre, ale co mi z tego, że dostaje pieniądze pod tak zwanym „stołem” i nie lecą lata pracy, bo nie ma umowy. Zaczęły się dla mnie liczyć inne priorytety życiowe. Wybrałam etatową pracę. Z piłką tak czy siak musiałabym kiedyś skończyć. Uznałam, że lepiej jest spróbować się ustatkować wcześniej niż później.

Zobaczymy Cię jeszcze kiedyś na boisku?
- Chciałabym, ale nie sądzę, aby to jeszcze nastąpiło. Jedynym miejscem będzie orlik, gdzie mogę grać amatorsko i dla przyjemności oraz być może trzecia liga w mieście, w którym będę akurat mieszkać.

Pamiętasz jeszcze w jaki sposób rozpoczęła się Twoja przygoda z piłką? Ile miałaś lat kiedy pierwszy raz kopnęłaś piłkę? Na trening zaprowadził Cię tata, dziadek?
- Takie momenty pamięta się do końca życia. W szkole podstawowej odbywał się turniej piłki nożnej. Nastrzelałam w nim trochę bramek i trener wziął numer telefonu do mojej mamy. Na koniec turnieju otrzymałam wyróżnienie i informację, że za dwa tygodnie będzie nabór do drużyny i abym się zgłosiła. Byłam szczęśliwa. Nie zdążyłam dojść do szatni, kiedy zadzwoniła moja mama, która powiedziała mi tylko, że dziś jadę na trening, bo trener chce mnie jeszcze widzieć. Pamiętam jeszcze, że mama dodała, że już jedzie do sklepu CCC aby kupić mi buty do piłki nożnej.

Jesteś wychowanką Sztormu Gdynia, który później przekształcił się w Sztorm AWFiS Gdańsk. Można mówić, że jesteś nawet jedną z ikon tego klubu. Przeszłaś z nim drogę od III ligi, a przed samym odejściem z Trójmiasta zostałaś królową strzelczyń I ligi, bo tyle nastrzelałaś bramek dla swojego zespołu....
- Tak, w Sztormie to był piękny czas. Uczyłam się piłki od podstaw, później przychodziły sukcesy, mniejsze oraz większe z których zawsze czerpałam radość i łzy szczęścia. Był to piękny młodzieńczy futbol, były to najpiękniejsze lata mojego życia.

Poruszyliśmy temat finansów. Zauważyłaś, że o pieniądzach i sprawach pozasportowych zawodniczki zaczynają mówić dopiero, wtedy kiedy odchodzą z klubu bądź całkowicie rezygnują z piłki albo kiedy są kontuzjowane i pozostawione same sobie?
- Środowisko piłki nożnej kobiet w Polsce jest małe. Można powiedzieć, że wręcz hermetyczne. Mówienie o problemach, ujawnianie niektórych rzeczy często jest bardzo źle odbierane. Żałuje, że kiedyś nie mówiło się o wielu złych rzeczach, które dzieją się w kobiecej piłce, bo dziś realia dzięki temu mogłyby być lepsze. Mało jest osób, które mają swoje zdanie i potrafią się przeciwstawić negatywnym zjawiskom. Brakuje ludzi, którzy mają poczucie własnej wartości. Część osób dalej brnie, udając, że wszystko jest w należytym porządku. Tej jesieni czytałam, że cała żeńska liga w Hiszpanii zastrajkowała z powodu płac i warunków, jakie mają zawodniczki. Tymczasem dla części piłkarek z naszej Ekstraligi liczy się ładne zdjęcie na Instagramie.

Na boiskach Ekstraligi wielokrotnie strzelałaś bardzo nietypowe bramki o których mówił się "stadiony świata". Było to szczególnie w okresie kiedy grałaś we Wrocławiu. Który gol z historii Twoich występów w piłkarskiej elicie najbardziej utkwił Ci w pamięci?
- Pomijając gole w młodzieżowych kategoriach wiekowych to najbardziej szczególny był dla mnie gol strzelony w meczu pomiędzy AZS Wrocław a Medykiem Konin z listopada 2016 roku. Zawsze kiedy grałam w Sztormie Gdynia lub później w AZSie nasze mecze przeciwko Medykowi kończyły się zwycięstwami Konina. Nie dość, że zawsze do zera to zazwyczaj jeszcze dwucyfrówką. Wtedy był piękny dzień. Byłyśmy we Wrocławiu świetnie zmotywowane. Od najmłodszych lat marzyłam, aby strzelić gola Medykowi Konin, a tym bardziej Ani Szymańskiej, jednej z najlepszych polskich bramkarek. Tego dnia strzeliłam gola na 1:1. Czułam się jakby Cristiano strzelał gola na 1:0 w ostatniej sekundzie finału Ligi Mistrzów. Uczucie nie do opisania. Niestety ten mecz finalnie przegrałyśmy 1:2.

Sezon 2017/2018 zakończyłaś z Czarnymi Sosnowiec na 2. miejscu w Ekstralidze. To był Twój największy zespołowy sukces w seniorskiej piłce. Do wicemistrzostwa doprowadziły Was między innymi zwycięskie mecze z Medykiem Konin. Były to starcia pełne emocji, również tych negatywnych.
- To był fajny piłkarski czas dla naszego zespołu. Byłyśmy w mega gazie. Wiosną 2018 roku trzykrotnie wygrałyśmy z Medykiem. Dwukrotnie pokonałyśmy go w lidze i raz wyeliminowaliśmy go w ćwierćfinale Pucharu Polski po moim trafieniu. Trener Roman Jaszczak z Medyka po przegranym przez nich meczu zapytał mnie „kim Ty jesteś”. Nie odpowiedziałam, lecz odwróciłam się do niego tyłem i pokazałam swoje nazwisko na koszulce. Tak naprawdę byłam tylko zwykłą piłkarką w amatorskiej lidze a on uznanym trenerem. Emocje wzięły wtedy górę. Przyznam, że lubiłam takie zachowania na pograniczu. Jakiś czas później z trenerem Jaszczakiem podaliśmy sobie rękę na meczu w Sosnowcu i później było już tak za każdym razem. Wiedziałam, że dużo osób go nie lubi. Dobrze go nie znałam, oprócz tego że przez 14 lat swojej gry miałam z nim styczność boiskową. Darzyłam go szacunkiem i zawsze puszczałam uśmiech po wygranej mojej drużyny, a gdy przegrywałam on robił to samo, ale tak jak wspomniałam, zawsze podawaliśmy sobie po zakończonym meczu rękę, która była wyrazem szacunku.

Na szczeblu Ekstraligi grałaś tylko w dwóch klubach. Miałaś propozycje transferowe także od innych klubów?
- Były inne propozycje, zarówno z Ekstraligi jak i z Niemiec. Mając osiemnaście lat byłam na tygodniowych testach w Bundeslidze. Chodziłam wówczas do drugiej klasy liceum. Przeszłam testy pozytywnie, zostałam dobrze odebrana. Po powrocie do Polski dostałam informacje, że klub chce, abym podpisała z nim kontrakt. Z propozycji nie skorzystałam. Miałam w głowie, że muszę ukończyć ostatnią klasę liceum i zdać maturę. Przez pryzmat czasu żałuje tej decyzji, lecz nie ma co myśleć, co by było, gdyby....

Który z trenerów, z którymi współpracowałaś był najlepszy?
- Tak jak z pierwszą miłością. Zawsze będę najbardziej pamiętać i doceniać pierwszego trenera. Był nim Krzysztof Własny ze Sztormu. Poznałam go mając zaledwie 10 lat. Wskrzesił we mnie wiele pozytywnych cech, za co do końca życia będę mu wdzięczna. Był jak prawdziwy drugi ojciec, mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, Więcej dodawać nie trzeba. W późniejszym okresie trenerem, który zapadł mi najbardziej w pamięć, była osoba, z którą nie żyłam do końca w zgodzie. To Radosław Bella z Wrocławia. Kiedyś czytałam opinie piłkarzy o trenerach i jeden z nich mądrze powiedział, że nie trzeba każdego trenera lubić, lecz należy go szanować. I on był jednym z takich. Mimo naszych słabych relacji był moim najlepszym trenerem pod względem nauki. Czułam, że wychodząc z treningu jestem o 60% lepszą piłkarką, niż byłam wczoraj a moja pewność siebie wzrastała o kolejne 40% co przynosiło niesamowity efekt. Nie zawsze zgodność charakterów idzie w parze z efektem współpracy. U nas było odwrotnie.

W seniorskiej reprezentacji Polski rozegrałaś tylko 1 mecz, a właściwie to tylko pół jednego meczu. Myślisz, że czego Ci brakowało, aby otrzymywać powołania do reprezentacji?
- Mogę powiedzieć, że długi czas bardzo pracowałam na to, by grać w reprezentacji. Miałam swoje pięć minut, a i tak nie zostałam doceniona. Kiedy w 2018 roku grałyśmy w finale Pucharu Polski w Łodzi z Górnikiem Łęczna to selekcjoner Miłosz Stępiński powiedział, że przyjechał na mecz oglądać właśnie mnie, bo musiał powołać do kadry napastniczkę w miejsce Ewy Pajor, która akurat nie mogła grać. Po meczu dziennikarz w rozmowie przed kamerą zapytał mnie, czy tym, przegranym przez nas meczem, udowodniłam, że mogę grać w kadrze. Zirytowało mnie to, bo jak jednym meczem można sobie zasłużyć na grę w reprezentacji. Powiedziałam, że zasługiwałam na to już dawno i nie mam nic więcej do powiedzenia. W opinii selekcjonera, który słyszał moją wypowiedź i śmiał się z niej na wizji powiedziałam zbyt dużo, a ja po prostu powiedziałam prawdę. Tak to jest, gdy słabi mężczyźni boją się kobiet silniejszych od siebie mających coś do powiedzenia. Parę miesięcy później otrzymałam powołanie do reprezentacji, która tak realnie była kadrą B, a nie pierwszą reprezentacją Polski. Na wyjeździe zagrałyśmy z Estonią. Rozegrałam pół meczu i w debiucie strzeliła bramkę. Po meczu trener był ze mnie bardzo zadowolony i przekonywał w autokarze, że udowodniłam wszystko, co miałam udowodnić i mogę liczyć na kolejne powołania.

Ale kolejnych powołań już nie otrzymywałaś...
- Przez pryzmat czasu i sytuacji, które miały miejsce w reprezentacji wiem, że to były kłamstwa jak każde inne. Może głupio to zabrzmi, ale cieszę się, że nie zostałam już więcej powołana. Patrząc na to z boku myślę, że chyba brakowało mi kilogramów i gry za granicą bądź tego, że nie byłam ulubienicą i osobą, która mówi to, co chce usłyszeć trener, jak to w zwyczaju ma połowa piłkarek. Jak może jechać na kadrę narodową ktoś kto ma 7 kg nadwagi i da się go obiec w ciągu meczu trzy razy? Albo osoba, która nie mieści się w 18-stce meczowej, ale gra za granicą więc zawsze jest faworyzowana? Dla mnie to są absurdy, które władają reprezentacjami w Polsce niezależnie kto w danej chwili jest selekcjonerem w jednej czy drugiej kadrze.

W młodzieżowych reprezentacjach Polski U17 i U19 grałaś w czasie kiedy selekcjonerzy bardzo chętnie powoływali do kadry piłkarki urodzone w USA i Kanadzie. Można powiedzieć, że była wówczas "taka moda". Co o tym wówczas sądziłaś?
- Kiedy grałam w młodzieżowych reprezentacjach faktycznie można było zauważyć sporo zawodniczek z USA i Kanady. Słyszałam kiedyś, że powołują je ze względu na układy, które panują między selekcjonerami a rodzinami zawodniczek. Jak się później okazało taka była prawda. Trenerzy latali do Ameryki do rodzin zawodniczek, a one w zamian były powoływane aby mogły spełnić marzenia swoje bądź nawet bardziej swoich polonijnych rodzin. Było to śmieszne, ale każda z nas miała świadomość, że jest lepsza od zawodniczki z tak zwanym „plecakiem”. Późniejsze losy tych zawodniczek to zresztą potwierdziły.

Cztery sezony spędziłaś w AZS Wrocław. W pewnym momencie razem z Dominiką Grabowską grającą dziś w mistrzowskim Górniku Łęczna stanowiłyście znakomity bramkostrzelny duet. Nagle przestałyście grać i chwilę później obie opuściłyście klub. O co poszło?
- Kulisy odejścia były ciężkie, o tym większość ludzi wiedziała, jednak nie chciała mówić. Zostałam potraktowana z kilkoma innymi zawodniczkami jak przysłowiowe „gówno” bo musiałyśmy opuścić mury AZS'u z dnia na dzień. Powodem było to, że nie zgadzałyśmy się z myślą szkoleniową trenera oraz sztabu. Do Wrocławia przyjechałam mając dziewiętnaście lat. To w tym klubie stawiałam swoje pierwsze roki w Ekstralidze kobiet. Z każdym kolejnym sezonem utożsamiałam się z klubem coraz mocniej. Oddałam się mu w stu procentach i chciałam dążyć do jak najlepszych osiągnięć. Niestety w pewnym momencie zostało mi to uniemożliwione i zostałam wyrzucona z klubu.

Wyrosłaś w Sztormie. Obserwowałaś jak upadał ten klub? Myślisz, że dlaczego dziś go już nie ma na mapie piłkarstwa kobiecego?
- Akurat w momencie, gdy upadał miałam dość swoich kłopotów. Mimo wszystko starałam się śledzić jego losy. Niestety tak to bywa w naszym środowisku piłkarskim, że kluby dziś są, a jutro ich już nie ma.

Kiedy grałaś w Czarnych Sosnowiec powstało określenie Magic Marta....
- Kiedyś określeniem "Magic Marta" nazwał mnie Piotr Walkowiak, komentujący od kilku lat w internecie mecze kobiecej piłki. Stało się to w momencie, gdy przeszłam z Wrocławia do Sosnowca i przez kilka pierwszych kolejek nie byłam w stanie zdobyć bramki. On komentując nasze mecze zawsze dobrze o mnie mówił. Tym określeniem nazwał mnie po meczu z AZS PWSZ Wałbrzych w którym strzeliłam cztery bramki i tak zostało.

Numer "24" jest dla Ciebie jakoś szczególnie ważny? To właśnie w tym numerze rozegrałaś wszystkie swoje mecze w Ekstralidze.
- To wyszło zupełnie przypadkiem. We Wrocławiu nie było wolnego nr 20 i wybrałam 24, bo taki akurat został. Później się przyzwyczaiłam do niego i w Sosnowcu poprosiłam o taki sam.

Uważasz, że mogłabyś jeszcze coś osiągnąć w piłce?
- Mimo, że mistrzynią Polski w Ekstralidze nie zostałam, Pucharu Polski nie zdobyłam a do miana królowej strzelczyń brakowało mi całkiem sporo bramek to z perspektywy tych wszystkich lat, jedyne czego mi brakowało do spełnienia to gry z orzełkiem na piersi. Mam 25 lat, myślę, że mogłabym w piłce osiągnąć jeszcze dość wiele.

Wiele Twoich koleżanek ma uprawienia trenerskie, już zrobiło albo robi kursy. Nie chciałaś spróbować iść tą drogą?
- Byłam już na drodze trenerskiej. Trenowałam dzieci prawie 1,5 roku. Później nie miałam na to czasu. Praca jako trener może być jedynie dodatkiem. Niewykluczone, że w przyszłości zrobię kurs trenerski. Na razie chciałabym skupić się na bardziej pożytecznych rzeczach.

Z czego jesteś dumna?
- Jestem dumna z tego, kim teraz jestem i z tego, jak ukształtował się mój charakter dzięki piłce. To dzięki piłce z rozwydrzonej małolaty mogłam stać się dorosłą kobietą i poznałam wspaniałych ludzi, którzy teraz są moimi przyjaciółmi i będą ze mną do końca życia. Poznałam wiele wspaniałych miejsc i różnych kultur. Nauczyłam się naprawdę wielu cennych rzeczy.

Jak patrzysz na ligę w której spędziłaś 6 sezonów to, co dziś widzisz?
- Niestety nasza Ekstraliga jest amatorska. To między innymi zadecydowało o tym, że chciałam już zakończyć swoje granie. Jeśli ktoś jest zdeterminowany i odważny to wyjeżdża za granicę. W przeciwnym wypadku jest tylko jedną z wielu. Jest w Polsce wiele świetnych piłkarek, które mają predyspozycje aby grać kiedyś wysoko. Najważniejsze, aby podejmować mądre decyzje. Nie można spoczywać na laurach. Aby być jak choćby Ewa Pajor trzeba mieć ambicję i wytrwałość w dążeniu do celu. Nie można udawać, robić czegoś na pokaz albo cieszyć się z małych rzeczy.